Istnienie naszej lokalnej waluty, złotego, uratowało nas przed krachem. Po co mielibyśmy przyjmować europejską walutę? Strefa euro w tej chwili trzęsie się, pali i wali – mówi w rozmowie z PCh24.pl Andrzej Sadowski z Centrum im. Adama Smitha.

 A w Polsce? Już cztery lata temu powołany został pełnomocnik rządu do spraw wprowadzenia euro, Ministerstwo Finansów planuje w bieżącym roku aktualizować Narodowy Plan Wprowadzenia Euro, mnożą wypowiedzi o docelowym, rychłym przyjęciu przez Polskę euro. Czy polski rząd nie przypomina czasem ślepego, maszerującego żwawo przez dziurawy most, czy też „w tym szaleństwie jest metoda”?

 

Wspomniałem już, że złożenie ponownej deklaracji o przystąpieniu do euro i paktu fiskalnego jest prawdopodobnie ceną, jaką polski rząd najwidoczniej uważa, że jest w stanie zapłacić za mocno niepewną obietnicę otrzymania miliardów. Gdyby sporządzono uczciwy bilans ryzyka, związanego z wchodzeniem do strefy euro, gdyby ujawniono wszystkie istotne zagrożenia i wszystkie korzyści, na podstawie których powinna być podjęta rzetelna decyzja, okazałoby się, że nawet realne otrzymanie miliardów to za mało, aby zrównoważyć poważne zagrożenia o brzemiennych i wymiernych finansowo oraz gospodarczo skutkach. Podejmowanie decyzji politycznych, w których nie sporządza się lub nie dysponuje rzetelną kalkulacją i rzeczywistym bilansem zysków i strat, świadczy również o problemie z definiowaniem tak zwanego interesu politycznego. Dom, jakim jest strefa euro, w obecnej chwili trzęsie się, pali i wali. To, co proponuje polski rząd, jest wejściem do środka budowli, w której można zostać uderzonym spadającą cegłą, czy wręcz przygniecionym przez walący się strop. Życzliwa nawet obserwacja tego, co się dzieje w strefie euro, ale pozostawanie poza nią byłoby bardziej bezpieczne, ponieważ najzwyczajniej nie zwiększa zagrożeń dla zdrowia, czy nawet życia. Tak działa u normalnych ludzi instynkt samozachowawczy.

 

Wspomniane przez Pana ryzyko czy porównanie do walącego się domu mogą skłaniać do konkluzji, że wchodzenie do strefy euro nie leży w interesie czy to Polski, czy innych państw. Skoro tak, w czyim interesie funkcjonuje strefa euro, kto jest jej beneficjentem?

 

Prostą zasadą brytyjskiej polityki, którą sformułował w XIX wieku wicehrabia Palmerston Henry John Temple, jest to, że „Wielka Brytania nie ma wiecznych sojuszników, ani  wiecznych wrogów, wieczne są tylko interesy Wielkiej Brytanii i obowiązek ich ochrony”. Nasze interesy powinny być kategorią rozstrzygającą w ocenie składanych nam propozycji. Wstąpienie Wielkiej Brytanii do strefy euro rekomendował Bank Anglii. Wszyscy, poza wyjątkami, do których należy Centrum im. Adama Smitha, wierzyli w euro, niczym w biblijnego złotego cielca. Po roku Bank Anglii opracował raport, w którym przyznał, że błędnie ocenił sytuację, co więcej, że korzyści z funkcjonowania Wielkiej Brytanii poza strefą euro są zauważalnie większe. Posiadanie konkurencyjnej wobec euro własnej waluty zwiększyło zagraniczne inwestycje w gospodarkę Brytanii oraz skokowo zwiększyło obroty londyńskiego City.

 

Może się na przykład okazać, że nasza sytuacja wcale nie musi być diametralnie odmienna od tej, w jakiej znajduje się Wielka Brytania. Nasza lokalna waluta, jaką jest złoty, pozwoliła w obliczu krachu finansowego w 2008 roku łagodniej przejść przez ten kryzys, niż państwom, które w tym czasie funkcjonowały w strefie euro. Skoro pozostawanie poza strefą było wówczas dla nas korzystne, to dlaczego dzisiaj, gdy wzrost gospodarczy spada w strefie euro na łeb, na szyję, zastąpienie złotego przez euro miałoby być dla nas korzystne? Twierdzenie to jest nie do obrony nawet w kategorii czysto logicznej.


http://www.pch24.pl/przyjecie-euro-jest-nielogiczne,11935,i.html#ixzz2JMoj2wGT